Translate

sobota, 28 czerwca 2014

Alive - dramat w Andach / Alive



"Alive, dramat w Andach", film z 1993 roku wyreżyserowany przez Franka Marschalla, opowiadający prawdziwą historię drużyny rugby - The Old Christians, której samolot z winy pilota rozbija się wysoko w Andach. Spośród pasażerów ci, którzy nie zginęli bezpośrednio wskutek zderzenia z górą, zmuszeni byli przeżyć 72 dni w bardzo ciężkich warunkach na wysokości ponad 3600 metrów nad poziomem morza, w niskiej temperaturze i bez żywności. Film w 1993 roku został nominowany do MTV Movie Awards oraz Emmy, a autor zdjęć otrzymał nagrodę Australian Cinematographers Society.


Zdjęcie zrobione w samolocie przed katastrofą.



PRAWDZIWA HISTORIA

12 października 1972 roku z portu lotniczego w Montevideo-Carrasco wystartował samolot z
45 osobami na pokładzie. Znajdowali się na nim zawodnicy drużyny rugby - Old Christians Club
z uczelni Stella Maris College z Montevideo, lecących na mecz do Santiago, oraz ich rodziny.
Samolot był pilotowany przez doświadczonego pilota, który wcześniej odbył już 29 lotów przez Andy.
Niestety przez złe warunki atmosferyczne, w tym silny wiatr który spowolnił lot, piloci źle
obliczyli czas potrzebny na przebycie przełęczy i zaczęli obniżać lot w złym miejscu, pozostając
nadal nad Andami. Przez co samolot rozbił się na jednym z wzniesień w pobliżu granicy Chile
z Argentyną. Uderzenie spowodowało oderwanie prawego skrzydła, które zostało odrzucone do tyłu
z taką siłą, że urwało statecznik pionowy, zostawiając dziurę w tylnej części kadłuba. Następnie samolot
uderzył w kolejne wzniesienie, tracąc lewe skrzydło. W końcu pozbawiony już skrzydeł kadłub
opadł na ziemię, ześlizgując się po zboczu aż do zatrzymania się na terytorium Argentyny.

Katastrofy, nie przeżyło 12 osób, w tym 5 wypadło z samolotu. Kolejnych 5 zmarło pierwszej nocy
lub następnego dnia z powodu odniesionych obrażeń. Ósmego dnia zmarła jeszcze jedna osoba.
Z pozostałych 27 pasażerów część miała lżejsze rany, w tym złamania powstałe na skutek rozbicia
się samolotu.

Oczywiście zorganizowano akcję poszukiwawczą, jednakże po 10 dniach zaniechano poszukiwań,
o czym sami rozbitkowie dowiedzieli się z niewielkiego radia, znalezionego we wraku samolotu.

29 października 1972 roku w nocy zeszła lawina, pokrywając wrak samolotu tonami śniegu,
który z wielką siłą wdarł się także do środka zasypując rozbitków.
Roy Harley jako jedyny nie został przysypany całkowicie, rozpoczął kopanie w śniegu i
odkrywając jak najszybciej poszczególne osoby. Niestety nie wszyscy przeżyli.
Dokopali się do kadłubu samolotu i tutaj postanowili wykopać w śniegu dół, który pozwolił im
chociaż na chwilę zmienić pozycję siedzącą i po jednym na raz stanąć na środku dołu i skakać,
tak aby uniknąć odmrożenia stóp.
W pewnym momencie zauważyli, że zaczyna im brakować powietrza. Parrado wziął wtedy rurę
i uderzał nią tak długo w dach samolotu aż uzyskał dziurę dzięki której mieli dostęp tlenu.
Dzięki niej odkryli także, że na zewnątrz jest wielka burza śnieżna, postanowili więc pozostać
w zasypanym wraku do czasu poprawy pogody.
Po dwóch dniach w zamknięciu, 1 listopada udało się im wyjść na zewnątrz.
Wyjście trwało prawie osiem dni, tyle czasu zajęło im oczyszczenie wraku i usunięcie martwych
towarzyszy.



8 osób które zginęły w lawinie 29 października


Niewielkie zapasy żywności, jakie posiadali to między innymi kilka tabliczek czekolady i kilka butelek
wina, i wystarczyły one na krótko. W miejscu katastrofy nie było żadnych roślin ani zwierząt,
wokół był tylko lód i śnieg. Kilkakrotnie przeszukiwano kadłub samolotu w poszukiwaniu okruchów jedzenia.
Starli się jeść skórzane paski z walizek, rozerwali siedziska chcąc znaleźć słomę, jednakże znaleźli
tylko niejadalną pianką tapicerską.
W tej sytuacji grupa pasażerów podjęła bardzo trudną decyzję, iż w obliczu śmierci dopuszczą się
kanibalizmu i będą jeść ciała swoich zmarłych towarzyszy.


Kadr z filmu "Alive- dramat w Andach"

Ciało leżące na zewnątrz wraku samolotu - zdjęcie zrobiono 72 dni po katastrofie



"Życie było silniejsze od śmierci, a ja bardzo chciałem żyć" - 40 lat po tamtej tragedii, mówi
Roberto Canessa"
Miałem wrażenie, że wykorzystywałem zmarłych. Po chwili pomyślałem jednak, że sam,
w razie mojej śmierci, też poświęciłbym swoje ciało, jeśli od tego zależałoby życie innej osoby"
 - podkreślił. 

Obecnie pracujący jako lekarz Canessa stwierdza, że w oczach cywilizowanego człowieka to,
co zrobił on i inni, było obrzydliwe i przerażające. Przypomina jednak, że te ciała były dla niego
 i Nando Parrado jedynymi dostępnymi źródłami białka. Ocalały z katastrofy lotniczej mężczyzna
dodaje, że było to dla niego traumatyczne przeżycie. Wyznaje dziś, że zwłaszcza za pierwszym
razem czuł się upokorzony, kiedy brał do ręki fragment ludzkiego ciała. - "Przyszło mi wtedy do głowy,
że może lepiej umrzeć. Ale w tym momencie pomyślałem sobie o swojej matce. Chciałem uczynić
wszystko, aby znów ją zobaczyć. Przełknąłem kawałek."
Sam potem zachęcał pozostałych członków grupy zaginionych w andyjskich górach do zjedzenia
ludzkiego mięsa. Nie mieli innego wyjścia. Od tej decyzji zależało wszystko, ich życie. Bez tego
kroku nie mieliby szans przeżyć.



Roberto Canessa
Nando Parrado



















Tak pożywieni, Parrado i Canessa po ponad 60 dniach oczekiwania na ratunek zdecydowali się
na dramatyczny krok. Wiedzieli, że jeśli nie ruszą z tego miejsca, mogą umrzeć w przeciągu
kilkudziesięciu, a być może nawet kilkunastu dni. Nie mając mapy i większego pojęcia gdzie iść,
ostatecznie postanowili maszerować po prostu przed siebie.
W przypadku sukcesu, gdyby na kogoś się natknęli, mieli powiadomić służby ratunkowe,
gdzie znajdują się pozostałe osoby, które ocalały z katastrofy lotniczej.
Była to mordercza walka z trudnymi warunkami atmosferycznymi, terenowymi i własnymi słabościami.
Wycieńczone, niedożywione organizmy dwóch młodych mężczyzn zaczynały odmawiać posłuszeństwa.
Ich marsz trwał 10 dni, w końcu dotarli do szeroka i rwącejrzeki. Pokonanie jej wpław
nie wchodziło w grę. Po pewnym czasie na drugim brzegu zobaczyli jednak człowieka na koniu.
Próbowali krzyczeć i się porozumieć, ale głośny szum rzeki skutecznie zagłuszał ich głosy -
usłyszeli tylko jedno słowo "jutro", więc czekali.  Chłop wrócił następnego dnia z kartką papieru, ołówkiem i sznurkiem.
Związał całość w zgrabny pakunek i przerzucił na drugą stronę rzeki.

Nando napisał kilka zdań. Wyjaśnił kim są i co się stało w Andach. Poprosił o pomoc.
Chłop odczytał wiadomość i ruszył po wsparcie, wcześniej rzucając im zawiniątko z kawałkiem sera i chleba.
kartka napisana przez Nando


Chłopem, który odnalazł Parrado i Canessę przy rzece był Sergio Catalan. Przysłał po nich kilku żołnierzy,
którzy przewieźli rozbitków konno do pobliskiej wioski - Los Maitenes, a sam powiadomił władze.

Akcja ratunkowa została przeprowadzona w dwóch etapach, ponieważ z powodu złych warunków
pogodowych oraz zagrożeń dowódca akcji ratunkowej zdecydował, iż kilkoro z rozbitków tj. Delgado,
Francois, Methol, Harley, Zerbino, Vizintín i Adolfo Strauch pozostanie w górach z trzema specjalistami
wspinaczki oraz pracownikami opieki zdrowotnej, do następnego dnia.



odnalezieni rozbitkowie



Docelowo zostało uratowanych 16 osób. Wszystkich ocalałych zabrano do szpitali w Santiago i leczonych
na chorobę wysokościową, odwodnienie, odmrożenia, złamania, szkorbut i niedożywienie.
Inciarte stracił 36 kg, Eduardo Strauch, ważył tylko 50 kg.






Parrado: - "Ludzie mówili jacy to byliśmy odważni, jakimi byliśmy bohaterami. To nie jest prawdą, byliśmy przerażeni. Wszystko robiliśmy tylko z jedną myślą, żeby przeżyć. A strach nas napędzał."




Mogiła na szczycie w Andach







Chilijczyk Sergio Catalan


Ośmiu ocalałych z tragedii Andach, spotkanie w Buenos Aires:  Roy Harley, José Luis Inciarte, Antonio Vizintín, Álvaro Mangino, Daniel Fernández, Pedro Algorta, Eduardo Strauch y Javier Methol



16-stka ocalałych z katastrofy










www.wikipedia.pl
www.sport.interia.pl
www.polskatimes.pl
www.eduardostrauch.com
www.bpalive.weebly.com
www.taringa.net

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz