Translate

niedziela, 26 sierpnia 2012

Dom w głębi lasu - The Cabin in the Woods

Spodziewałam się klasycznego amerykańskiego horroru, czyli paczka przyjaciół, dom na odludziu, może jacyś źli ludzie lub potwory, a może jedno i drugie..
co do emocji to oczywiście spodziewałam się atmosfery grozy, napięcia i strachu.
I w sumie, to większość z tych elementów rzeczywiście w tym filmie się znalazła..była standardowa paczka przyjaciół, dom w lesie, potwory w postaci Zombie... krew lała się strumieniami a trup ścielił się gęsto..
Zabrakło jednak najważniejszego elementu, który w filmie typu horror musi po prostu się znaleźć, czyli odpowiednio zbudowanej atmosfery..
jeżeli nie boimy się na horrorze, to, to po prostu nie jest horror.
Tutaj niestety atmosfera grozy była poszatkowana jak kapusta na bigos. Twórcy konsekwentnie nie pozwalali odbiorcy na odczuwanie jakiegokolwiek napięcia czy też strachu, wstawiane sceny równoległej rzeczywistości z podziemnego instytutu z dwoma podstarzałymi kolesiami w roli głównej, niestety skutecznie burzyły najmniejsze zalążki napięcia i wprowadzały tylko lekkie politowanie i irytację.

I w takiej atmosferze minęła pierwsza część filmu. Druga część.. czyli ta po czerwonym telefonie, lekko zaskakuje, i to jak dla mnie jedyny(po za samą osobą Hemsworth-a :) ) pozytywny aspekt tego filmu.

Muszę jednak przyznać, iż sam element zaskoczenia, trwający parę sekund, w tym gatunku, to zdecydowanie za mało na pozytywną ocenę.
Chcąc być jednocześnie do końca szczerą, i uparcie doszukując się dobrych rzeczy w tym obrazie, wspomnę także o dwóch ujęciach, które nawet mi się spodobały. Pierwsze to spokój na twarzy i spojrzenie Pana z tarczami piły w głowie, i drugie gdy pokazali wszystkie windy z potworami w środku, to nawet wyglądało fajnie.

Ogólnie jednak, niestety film nudzi zamiast straszyć.. irytuje zamiast ciekawić.
Nie wiem do jakiego gatunku można by go było zakwalifikować, ale na pewno nie jest to horror.

środa, 22 sierpnia 2012

Dziennik zakrapiany rumem

Niestety to jeden z tych filmów, o których szybko zapomnę.
Teoretycznie zapowiadał się nie źle.. lata 50, dobra obsada,
fajna sceneria, historia o czymś i wątek miłosny.
Niestety okazał się nudny i jedyne uczucie jakie we mnie wzbudził,
to obojętność. Ładny obrazek, pusty w środku.
Zakończenie filmu.. no cóż, na siłę, na szybko.. miałam nadzieję, że chociaż
ono zaskoczy, ale niestety.
Przyznaję, iż podobały mi się zdjęcia, widoki i klimat lat 50,
jednak to wszystko co mogę o tym filmie powiedzieć dobrego...
Może gdybym wypiła trochę rumu dostrzegłabym w nim więcej dobrego  ;)

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Wojownik - Warrior

Film zrealizowany w sposób surowy, trochę momentami patetyczny..
ale poprzez historię, która jest tu opowiadana nie dałoby się chyba całkowicie uniknąć odrobiny patosu.
Z dobrze pokazanymi walkami MMA , może momentami lekko przerysowanymi, ale dzięki
temu widz mógł poczuć w pełni energie, która wytwarza się podczas takich walk.
Biorąc pod uwagę ilość kontuzji, którą aktorzy nabyli podczas kręcenia tych scen, można
z czystym sumieniem powiedzieć, iż realizm został zachowany.

Dwóch wojowników, oboje nastawieni na wygraną.. oboje wybrali klatkę z ważnych powodów.
Treningi i walka...
Jeden idealnie skuteczny w stójce i wkładający całą swoją złość w zabójcze ciosy, drugi niebezpieczny w parterze, pełen cierpliwości wyczekujący na moment, w którym może założyć kończącą walkę dźwignie.
Teoretycznie film ten wygląda na jeden z wielu tego typu, jak na przykład Rocky, ale na szczęście nim nie jest.

Nie ma tutaj tego dobrego i tego złego faceta, trudno kibicować jednemu z bohaterów, bo tutaj jest dwóch dobrych.
Same walki MMA są tylko tłem do tej prawdziwej, którą toczą główni bohaterowie..
bo główna walka to walka z demonami przeszłości, samym sobą i najbliższymi.. to walka o przyszłość.. ich przyszłość.. którą oboje po bardzo morderczej próbie, wygrywają... a może tak na prawdę wygranych tam jest więcej.

Film naładowany emocjami, oczywiście wywołujący u mnie więcej niż jedną łzę.

Ale aby były emocje, potrzebne są też postacie, i właśnie dla tych kreacji stworzonych przez Toma Hardy-ego i Nicka Nolte, warto obejrzeć ten film. Widać, że Tom pracował nad tą rolą, i nie mówię tutaj o tych 13 kg mięśni które musiał sobie wyhodować, ale o postawie, mimice i energii, która przez cały film z niego emanowała. Jeżeli chodzi o Nicka Nolte, to powiem tylko, iż jego nominacja do Oscara za tą role, na pewno nie była przypadkowa.

niedziela, 12 sierpnia 2012

Królewna Śnieżka - Mirror Mirror

Ten rok na pewno, jeżeli chodzi o bajki Disney-a upływa pod hasłem "Snow White".
Przyznaję, iż po "Królewnie Śnieżce i Łowcy", w której najlepszy był Łowca, długo zbierałam
się do obejrzenia kolejnej wersji tej bajki. Dzisiaj jednak nadszedł ten dzień... i żałuje, iż tak długo
zwlekałam, bo bajka okazała się ZAJEBISTA :)
Już dawno na żadnym filmie się tak dużo i szczerze nie uśmiałam.
Dialogi lekkie i pełne humoru z pewną dozą sarkazmu, co ja osobiście uwielbiam.
Julia Roberts jako królowa.. tu miałam wątpliwości, ale już po pierwszych 5 minutach się rozwiały.. idealnie
wpasowała się w ten film i samą role.
Bajka oczywiście została unowocześniona, ale na całe szczęście nie została przekombinowana.
Każda postać śmieszy, i wzbudza sympatię :) Wszystko zostało przemyślane i dopracowane,
dzięki czemu stanowiło pięknie skomponowaną całość.
Oglądało się to płynnie, z zaciekawieniem i uśmiechem na ustach. I o to powinno chodzić w bajkach.

Na koniec pozwolę sobie zacytować Księcia:

"..Nie będziemy zmieniać sprawdzonych zakończeń popartych badaniami opinii publicznej.."

co prawda sama kwestia wystąpiła w nieco innych okolicznościach.. ale mi się teraz także przydała,
ponieważ było to co ja lubię, czyli nie zmienione hapy end-owe zakończenie...
ślub, pocałunek.. i żyli długo i szczęśliwie..  :)

Polecam, na niedzielne popołudnia.. na prawdę fajnie zrobiona bajka :)
w której wszyscy cały czas tańczą, i jak mówi Królowa "chyba nikt tam nie pracuje, skoro
mogą pozwolić sobie na tańczenie i w dzień i w nocy.. dziwne.." ;)

sobota, 11 sierpnia 2012

Thor

Z okazji dzisiejszych urodzin Chrisa Hemsworth, postanowiłam obejrzeć film z jego udziałem.
Wybór padł na "Thor" .

I pewnie wielką fanką fantasy po obejrzeniu tego filmu nie zostanę, ale przyznaje iż jest to
fajnie zrealizowana bajka z ciekawymi efektami specjalnymi i na prawdę dobrą obsadą.
Chris Hemsworth, Natalie Portman, Anthony Hopkins, Rene Russo... i kilka innych nazwisk, zrobiło
bardzo dobrą reklamę.

Sam dobór obsady gwarantował właściwą kreacje postaci.. i tutaj nie można było być rozczarowanym,
jednakże przeszkadzała mi pewna niekonsekwencja dialogów..
Najczęściej było to zauważalne w postaci Thora, ale niestety miało miejsce także w innych przypadkach.
Przy tego typu filmie, spodziewałabym się pewnej konsekwencji..
jeżeli już postać mitologiczna, to taka powinna pozostać.. a tutaj raz zachowywał się i mówił jak syn Odyna,
co byłby naturalne a za chwilę jak wyjęty z jakiegoś niskobudżetowego filmu farmer, zatracając całkowicie swoją mityczność..
to było niestety niespójne i nienaturalne.

Ogólnie jednak, po lekko nudnawym początku, sama historia nawet mnie wciągnęła.
Chociaż sceny walki, które pewnie miały widza zatrwożyć i spowodować wstrzymanie oddechu,
u mnie w większości wywoływały uśmiech na twarzy.
A sama scena zawierania paktu współpracy pomiędzy Thorem a siłami specjalnymi w czarnych garniturach..
no cóż.. wielki śmiech :)

Jednakże po za kilkoma niedoróbkami, sam film oceniam pozytywnie, prosta ale fajna bajka do obejrzenia
dla samej rozrywki.

Bestia - Beastly (2011)

Film ten to bardzo nowoczesna, wersja francuskiej bajki pt. "Piękna i bestia", osadzona w delikatnej przyszłości.

Trzon historii pozostaje ten sam, czyli mamy piękną, o czystym sercu dziewczynę, złą (a może po prostu sprawiedliwą) czarownicę i oczywiście bardzo przystojnego acz egoistycznego i nieczułego "księcia", który po kolejnym zagraniu, skierowanym tym razem, bezpośrednio w naszą czarownicę, zostaje ukarany rzuconym na niego urokiem, który zmienia go w bestie z pięknym tatuażem drzewa na przedramieniu.

Oczywiście to bajka o miłości.. więc jeżeli ktoś nie lubi ckliwych historii z happy endem, to na pewno mu się
ten film nie spodoba.. mi oczywiście się spodobał :)

Obsada, jak na bajkę ok.. facet jest przystojny, nawet bardzo, dziewczyna ładna, czarownica straszna..
wiec wszystko na swoim miejscu :)
Bałam się, że będzie to kolejny amerykański, słodki film obsadzony w korytarzach liceum, ukazujący
idealne i różowe życie tamtejszej młodzieży.. ale na szczęście tak się nie stało.
ok...  oczywiście jest to nadal amerykański film, ale już nie tak różowy..
jest oczywiście liceum..ale na szczęście nie tak stereotypowe.
Twórcy odbiegli troszkę od znanych nam kanonów filmów dla młodzieży i podrasowali troszkę obrazek, co wyszło na plus.

Główny bohater, pomimo iż palant to na prawdę wzbudza sympatie i rozczula swoją nieudolnością
w próbach zdobycia dziewczyny. Dziewczyna, ładna i nudna.. no ale czego można się spodziewać po idealnie dobrej postaci.
Czarownica.. ciekawa, Olsen-ówka mnie na prawdę miło zaskoczyła.
Ale moją ulubioną postacią jest niewidomy nauczyciel, który wprowadza do tej historii troszkę humoru,
nawet momentami sarkastycznego :)

Podsumowując.. ciekawie zrealizowana ckliwa historia o miłości, bajka o nawróceniu złego chłopca,
w którą chce wierzyć większość dziewczyn ;)
Jak się ma dość Disneya można śmiało zobaczyć klasykę w tej wersji :)

Szczęściarz - The Lucky One

Przyznaję, iż czekałam na ten film.. bardzo lubię bajki o miłości, i gdy dobro zwycięża zło.
Ten film miał mieć to wszystko, plus wiele innych emocji... więc teoretycznie wszystko czego szukam.

Jednak zderzenie z rzeczywistością, okazało się trochę bolesne... niestety dla mnie.
Film jest adaptacją książki Nicholasa Sparksa i sama historia jest na prawdę dobra, i z wielkim potencjałem.
Jednak odnoszę wrażenie, iż sam obraz nawet w minimalnym stopniu nie oddał jej głębi, ogroma emocji i uczuć, które zawiera ta historia. Powinien wzruszać, powodować przyspieszone bicie serca, wywoływać łzy i strach, włączać w nas nostalgie, uruchamiać złość i powodować ścisk żołądka... a tu nic :(
Jedyna scena, która odrobinę mnie wzruszyła to pożegnanie żołnierza z chłopcem... i to tylko i wyłącznie za sprawą chłopca.
No właśnie...
podstawowym błędem w tym filmie, było chyba obsadzenie Zaca Efrona w głównej roli.
Bardzo dobrze dawał sobie radę w musicalu.. ale jako żołnierz piechoty morskiej.. mymyyy...
kompletnie się nie nadaje.. i po prostu położył tą role.
Pomijam fakt, iż według mnie jest po prostu za ładny i jeszcze za chłopięcy do takiej roli,
ale też nie udźwignął jej jako aktor.
Wyglądał jak zestresowany robot recytujący kwestie.. ciągle z tą samą miną i nie przyzwyczajony do swojego napompowanego nowego ciała.
Jego postać powinna być naładowana emocjami.. od strachu, po zagubienie, przez miłość, hardość,
seksualność, po spełnienie.. a tu nic... kompletnie nic...
Chłopak spędził trochę czasu na siłowni, przypakował, obciął swoją idealną fryzurkę i zapuścił zarost
(albo mu go stworzyli w ramach charakteryzacji - co jest bardziej prawdopodobne).. i na tym
chyba zakończył przygotowania do tej roli.. a szkoda, bo lekcje gry aktorskiej na pewno by mu się przydały.

Na plus, można zaliczyć zdjęcia i plenery.. fajnie się je oglądało i pasowały do historii, tworzyły fajne tło
ciekawej opowieści. Szkoda tylko że twórcy nie umieli jej za pomocą obrazu odpowiednio pokazać..
No nic, pozostaje w takim razie chyba jeszcze przeczytanie książki :)

sobota, 4 sierpnia 2012

Step Up 4 Revolution

Ładny chłopiec, ładna dziewczyna i oczywisty - big love...
młodzi, kolorowi, pełni pasji ludzie, walka ze złym przedsiębiorcą w tle..
o tym jest ten film..
słodko, ładnie, cukierkowo i uroczo... do zwymiotowania... :)

Ale po za tą słodką historią z oczywistym happy endem, i końcową sceną a la Dirty Dancing (tylko bez latino)..  jest też bardzo energetyczna muzyka, która idealnie będzie się nadawała jako wspomaganie mojego budzika o 06:00 rano, oraz bardzo spektakularne pokazy tańca..

Aktorzy.. w większości same nowe twarze, chociaż oczywiście kilku starych znajomych z poprzednich części się znalazło, chociażby "pan robot" ulubiony tancerz mojej przyjaciółki :)
Główną rolę natomiast, ku mojemu zaskoczeniu powierzono Ryanowi Guzmanowi..
nic Wam to nie mówi?
i nie ma się co dziwić.. ponieważ jest to jego debiut aktorski :)
Dobrze wygląda, dobrze tańczy, na pewno ma już fan club złożony z dwunastolatek :)
w tego typu filmie dał radę.. a przynajmniej nie przeszkadzał ;)

Ale najważniejszy był.. TANIEC...
bo to o niego tak na prawdę chodziło w tym filmie.. to on dominuje.
Umiejętności tancerzy zostały połączone z gadżetami, kaskaderką i efektami specjalnymi..
ale bez obaw, sam taniec nadal pozostaje na pierwszym miejscu :)
na całe szczęście te wszystkie dodatki nie przeszkadzają, a wręcz uwydatniają same umiejętności taneczne..

Stworzono tam nie jeden show.. każdy był dobrze przygotowany, efektowny i spektakularny.
Patrzenie na nie sprawiało mi przyjemność i wywoływało zazdrość, że ja tak nie potrafię ;)
Każdy zachwycał..
i ten z wykorzystaniem samochodów, i ten w biurowcu... baletnice na wernisażu były
zachwycające... ale moim ulubionym, był taniec w restauracji.. tajemnica, emocje i seksualność :)

Koniec filmu był kumulacją i eksplozją tańca w każdej postaci i chyba w każdym stylu..

Tak więc, jeżeli lubisz taniec i dobrą muzykę i tylko tego oczekujesz po filmie.. to nie powinieneś się zawieść :)