Translate

niedziela, 29 grudnia 2013

Tragedia na przełęczy Diatłowa / The Dyatlov Pass Incident


"Tragedia na przełęczy Diatłowa" - Horror zrealizowany w oparciu i z wykorzystaniem
prawdziwej historii, która miała miejsce w 1959 roku.
Połączenie dla mnie idealne - historia prawdziwa, fakty plus fikcja i klimat horroru.

Oczywiście przed rozpoczęciem filmu, poczytałam i muszę przyznać,
iż byłam bardzo pozytywnie zaskoczona, iż z taką dokładnością wykorzystano
zarówno samą historię, fakty jak i zdjęcia z prawdziwych wydarzeń,
w realizacji tego filmu.
Zgrabnie wpleciono wszelką fikcje i jej rozwinięcie w prawdziwą, niestety
do dnia dzisiejszego nie wyjaśnioną historię z 1959 roku.

Sam film, niestety bez większych zaskoczeń, właściwie z wszystkimi użytymi tutaj
elementami horroru spokaliśmy się już wcześniej..
Jednakże sam klimat, pomysł i nawet fabułę i jej zakończenie, ja osobiście
odebrałam bardzo pozytywnie.

Film na pewno nie jest z najwyższej półki, ale dobrze się go ogląda, nie nudzi
i wypada całkiem nieźle. Na zimowy wieczór pod kocem jak znalazł.

HISTORIA PRAWDZIWA

25 stycznia 1959 roku z miasteczka Iwdiel wyruszyła 10-osobowa grupa studentów i absolwentów Politechniki Swierdłowskiej. Na jej czele stał doświadczony uczestnik wielu podobnych wypraw, 23-letni Igor Diatłow. Celem była Góra Otorten, do której ostatecznie nie dotarli.
W okresie tym podobne wyprawy turystyczne cieszyły się w ZSRR dość dużą popularnością. Droga na Otorten uznawana była za niełatwą, ale wszyscy uczestnicy wyprawy Diatłowa mieli wcześniejsze doświadczenie, zarówno we wspinaczce, jak i narciarstwie. Wśród pierwotnego składu znajdowali się, (oprócz wspomnianego Diatłowa): Ludmiła Dubinina (lat 21), Zina Kołmogorowa (22), Rustem Słobodin (23), Georgij Krywoniszczenko (lat 24), Jurij Doroszenko (24), Nikołaj Thibeaux-Brignolle (24), Aleksander Kolewatow (25), Aleksander Zołotariow (37) oraz Jurij Judin - jedyny z grupy, który wrócił z wyprawy żywy, gdyż przed wymarszem na Otorten uratowała go choroba.
Wyprawa miała potrwać trzy tygodnie. Z Iwdiela grupa udała się do wsi Wiżaj. Pilot G. Patruszew, który brał później udział w akcji poszukiwawczej i który spotkał turystów ze Swierdłowska przed wyruszeniem na Otorten miał ich ostrzec przed dalszą wędrówką. Ponieważ poznał nieco miejscowy folklor wiedział, że okolica ta dla miejscowych stanowiła teren zakazany, a wiele miejsc nosiło w języku Mansów nazwy, które nie zachęcały do ich odwiedzin. Nazwa Otorten wskazywała jasno: "Nie idź tam".
28 stycznia, z powodu bóli reumatycznych, od grupy odłączyć musiał się Jurij Judin. Na jednym ze zdjęć wykonanych w czasie ekspedycji widać, jak po raz ostatni żegna się z przyjaciółmi, obejmowany przez uśmiechniętą Dubininę. W tle widać także śmiejącego się Diatłowa. Judin widział ich wtedy po raz ostatni w życiu.
Przez cztery następne dni uczestnicy wyprawy poruszali się po szlakach wykorzystywanych przez miejscowych, docierając do rzeki Auspia, nad którą rozbili obóz, pozostawiając w nim część prowiantu, który zamierzali wykorzystać w drodze powrotnej.
Dużo o przebiegu wyprawy, panujących nastrojach i planach, dowiedziano się z notatek i zawartości filmów odkrytych przy ciałach. Wiadomo, że około 1 lutego wyruszyli oni w kierunku celu swej wyprawy, choć z nieokreślonych bliżej przyczyn (najprawdopodobniej złej pogody), grupa zboczyła z trasy i znalazła się na zboczu góry Cholat Siahl, gdzie ok. 17 postanowiono rozbić obóz w niedużej odległości od pobliskiego lasu. Na jednym z ostatnich zdjęć wykonanych przez ekipę widać rozbity namiot. Wkrótce spożyli ostatni posiłek przed tragicznym incydentem.
Wedle planu Diatłow miał nadać z Wiżaj telegram informujący o przebiegu ekspedycji w okolicach 12 lutego, choć nikogo nie dziwiło lekkie opóźnienie. Kiedy jednak nikt z ekipy nie dał znaku życia przez kolejny tydzień, zaniepokojeni członkowie rodzin postanowili zmusić władze do działania. Na miejsce udała się zarówno ekipa poszukiwawcza z uczelni, jak i wojsko oraz milicja wyposażone w specjalistyczny sprzęt.
Na ślady obozu udało się im natrafić 26 lutego 1959 roku. I choć do dziś trwa spór na temat tego, co tak naprawdę przeraziło członków grupy Diatłowa do tego stopnia, iż zdecydowali się biec przed siebie w uralską noc, udało się ustalić kilka znamiennych szczegółów. Michaił Szarawin, który znalazł namiot, donosił, że w jego wnętrzu znajdowała się większość niezbędnych do przetrwania rzeczy, w tym m.in. obuwie. Na miejscu brak było śladów krwi czy walki.
Jak się okazało, namiot został rozcięty od środka w dużym pośpiechu. W dół od niego, w kierunku lasu, prowadziło dziewięć tropów, które chaotycznie meandrowały w śniegu. Każdy uciekał, jak stał - w jednym bucie, w skarpetkach, walonkach lub na bosaka. Ślady po pewnym czasie urywały się. Ponad kilometr od namiotu, w pobliżu dużej sosny rosnącej na krawędzi lasu, natrafiono na dwa pierwsze ciała.
Należały one do Georgija Krywoniszczenki i Jurija Doroszenki i znajdowały się w pobliżu ogniska. Ślady poparzeń na rękach i odłamane na dużej wysokości gałęzie świadczyły o tym, że próbowano nie tylko rozniecić ogień, ale także spojrzeć z góry na to, co dzieje się w położonym wyżej obozowisku. Kilkaset metrów dalej znajdowało się ciało Igora Diatłowa, który zmarł dzierżąc w ręce gałąź. Nieco dalej leżały zwłoki Słobodina i Ziny Kołmogorowej, którzy, jak ustalono, również starali się dotrzeć resztką sił do obozu.
Przyczyną śmierci wszystkich ofiar było wyziębienie organizmu. Jedynie zwłoki Słobodina nosiły nieco inne obrażenia w postaci pęknięcia czaszki, choć z pewnością nie zagrażało to jego życiu. Nie wiadomo było, gdzie znajdują się pozostałe ciała należące do Dubininy, Zołotariowa, Thibeaux-Brignollela i Kolewatowa. Na ich zlokalizowanie przyszło czekać do maja, kiedy znaleziono je w leśnej rozpadlinie pod dużą warstwą topniejącego śniegu. I tu pojawił się pewien problem.
Ciała z lasu nosiły ślady bardzo ciężkich obrażeń, które stwierdzono dopiero po ich badaniu w Swierdłowsku. Ich śmierć miała zatem bardziej tragiczny charakter. U Dubininy i Zołotariowa odkryto liczne połamane żebra, choć na powierzchni ich skóry nie odkryto żadnych zadrapań ani krwiaków. Kobiecie brakowało ponadto języka. W przypadku owej dwójki, jak i Thibeaux-Brignollela, dokumentacja medyczna stwierdza, iż przyczyną zgonu były obrażenia powstałe w wyniku działania ogromnej siły o nieustalonym pochodzeniu. Precyzują także m.in., że charakter obrażeń Dunininy był na tyle poważny, że zmarła ona po ok. 20 minut od ich otrzymania. Dr Borys Wozrożdenny, który badał ich ciała, orzekł, że trudno ustalić źródło siły, która spowodowała śmierć ofiar, choć zdarzenie miało charakter porównywalny z "potrąceniem przez samochód".
Dokumentacja medyczna w sprawie dramatu spod Cholat Siahl została utajniona na bardzo długi czas, co zrodziło szereg domysłów. Relacje osób biorących udział w pogrzebach ofiar mówiły m.in. o nienaturalnie ciemnym kolorze ich cery i siwych włosach. Odtajnione w latach 90. dokumenty wspominały m.in. o śladach promieniowania odkrytych na ciałach znalezionych w lesie. Nie ustalono, co było jego źródłem. Kryminolog L.N. Łukin, który zajmował się przypadkiem śmierci turystów, odkrył na drzewach w pobliżu miejsca zlokalizowania zwłok ślady ognia. Czy była to pozostałość po eksplozji?
W sprawie grupy Diatłowa istnieje cały szereg wątpliwości. Pojawia się co najmniej kilka wersji tego, jak przebiegała ucieczka i kto przeniósł pozostałe ciała do leśnego jaru. Wedle jednej z nich, mieli to zrobić ci, którzy próbowali rozpalić na krawędzi lasu ogień, a następnie dotrzeć resztkami sił do obozu. Hipoteza o "eksplozji" nie precyzuje z kolei momentu, w którym mogło do niej dojść, choć "coś" mogło dosięgnąć członków grupy Diatłowa podczas ucieczki w kierunku lasu.
Ponieważ pytania w tej sprawie uporczywie się mnożyły (A.Guszczin twierdzi nawet, że u zmarłych stwierdzono poważne uszkodzenia narządu wzroku), a nikt nie był w stanie udzielić na nie satysfakcjonującej odpowiedzi, zdecydowano o utajnieniu wyników śledztwa i ucięciu wszelkich spekulacji.

http://strefatajemnic.onet.pl 


Oczywiście od dnia tragedii do dzisiaj, ciągle podejmowane są próby wyjaśnienia tego co wydarzyło się 
na tej górze.
Najczęściej wspominane są:
- mord dokonany przez Mansów
- działania wojska i tajne eksperymenty
- zejście lawiny
- UFO
- spotkanie z Wielką Stopą
Każde z tych wyjaśnień, posiada swoich zwolenników jak i przeciwników, i każde z nich pozostaje tylko hipotezą, która jak na razie nie znajduje potwierdzenia.

Góra Cholat Siahl
znaleziony namiot przez ekipę ratunkową


Członkowie wyprawy z 1959 roku
Ekipa Diatłowa
Ekipa Diatłowa      



















Znalezione zwłoki ekipy Diatłowa





Szkic miejsca tragedii.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz